Początkowo szukałem informacji na temat okoliczności powstania tej specyficznej kompozycji. Szybko okazało się jednak, że nie interesują mnie one tak bardzo. Zrozumiałem, że ten utwór to przeczucie, a zarazem pożegnanie. Pożegnanie z duchem wspólnoty. Wspólnoty, która mimo delikatnych „rozjazdów” (mikrotony) i dysonansów trzyma się razem do końca. Utwór Andriessena jest wyjątkowy wśród XX-wiecznych kompozycji na flet prosty: to prawie nieustanny unison dwóch instrumentów, melodia rozciągnięta niemal w ambient, a jednak nigdy do końca przezroczysta, nie zatracająca swoich narratywnych właściwości. Nie ma tu eksploatowanych powszechnie technik rozszerzonych, jest za to continuum i absolutna prostota.
Dlatego napisałem swoiste alter ego dla Melodie - Harmonie. Chciałem pokazać, że harmonia - której wciąż potrzebujemy – stała się niemożliwa. Że idealne zestrojenie to ogromny wysiłek i cel – w praktyce nie dający się zrealizować. Zaplanowane dwudźwiękowe unisona fletu i fortepianu w rzeczywistości rzężą mikrotonowymi przesunięciami; pożądana jedność realizuje się w formie brzmieniowo nieznośnej, męczącej i wyjątkowo mechanicznej. Finał utworu przynosi jednak pewną ulgę. Muzycy pozostają ze szczątkami języka muzycznego zredukowanymi do kilku sygnałów – mogą w istocie współdziałać w krótkim improwizowanym rytmicznie epizodzie ad libitum. Owa „prawdziwa” harmonia - w przeciwieństwie do sztucznej identyczności - jest możliwa dzięki rozluźnieniu zasad i synchroniczności. W warunkach niejednoznaczności i kontrolowanej, akceptowalnej dowolności.
Dominik Strycharski